Ktoś mi kiedyś powiedział, że narodziny to też sztuka oczekiwania na nieoczekiwane.
Ile z nas kobiet planuje przebieg porodu? obmyśla jak będzie przebiegał? co się będzie działo? Ja przy pierwszym porodzie miałam ułożony plan mojego idealnego porodu – że będę rodzić w tym konkretnym szpitalu, z tą położoną, że będzie znieczulenie i bez nacinania krocza. Pisząc to uśmiecham się do siebie, bo życie lubi pisać swoje własne scenariusze i często zupełnie inne niż nasze wyobrażenie. Znacie to?
Poród zawsze poprzedzają wielotygodniowe przygotowania. W każdej sferze. W szczególności w przypadku narodzin w domu te przygotowania mają dodatkowy wymiar. Dekorowany jest dom afirmacjami i przedmiotami które budują mamę w rodzeniu. Para przygotowuje różne metody naturalne łagodzenia bólu, wyszukuje olejki, muzykę, specjalne świece. Po to, aby podkleślić wyjątkowość tych chwil. Dom cudownie wypełnia ekscytacja, że niedługo na świat przyjdzie nowy domownik.
Tak było też z narodzinami Hasi. Ola i Bartek przygotowywali się do narodzin w domu. Zadbali o wszelkie szczegóły. Gdy się z nimi spotkałam, żeby porozmawiać o fotografowaniu narodzin ich córeczki, widać było te iskry w oczach.
Tego ciepłego wiosennego dnia, gdy nad ranem dostałam sygnał, że to już pędziłam jak na skrzydłach. Hasia rodziła się powoli, jakby chciała zaczerpnąć jak najwięcej z tej wyjątkowej atmosfery w domu i łapać ostatnie chwile z mamą w brzuszku. Woda działała szczególnie kojąco dla mamy więc okazało się, że to łazienka była w dużej mierze centrum wydarzeń. Olę niesamowicie wspierała doula Helena Bielawska. Jeśli nie wiecie co robi doula podczas porodu to ten reportaż pokaże Wam dlaczego warto rozważyć zaangażowanie douli. Była też z nami położna Kasia Karzel, która wspaniale czuwała nad dziewczynami. Mimo jednak wspaniałego przygotowania, zatroszczenie się o wszystko, życie postanowiło napisać swój własny scenariusz i ostatecznie Hasia urodziła się siłami natury w szpitalu.
W szpitalu nie mogłam towarzyszyć Oli i Bartkowi ze względu na pandemię. I tu fotograficznie zrealizowaliśmy „plan B”. Bartkowi udało się zrobić kila zdjęć telefonem, które później profesjonalnie zedytowałam żeby opowieść o narodzinach była pełna. I wróciłam, jak Hasia już była w domu, w domu cudnie pachnącego miłością i radością, że wszyscy już są razem.
Dziękuję Olu że mogłam być częścią Twojej drużyny marzeń. To było niesamowite doświadczenie, które wiele mnie nauczyło o cudzie narodzin. Może część z Was zastanawia się, czy warto było robić te wszystkie wysiłki, skoro Hasia urodziła się ostetecznie w domu? Zdecydowanie TAK! Zobaczcie sami – koniecznie z dźwiękiem!
Narodziny Hasi