Przebudziłam się niespodziewanie w lutową noc. Na telefonie zobaczyłam sms od Marty: „Aniu odeszły mi wody, jedziemy do szpitala”. Zawsze proszę, aby rodzice do mnie dzwonili z obawy, że sam sms może mnie nie obudzić, ale tym razem wyraźnie telepatia zadziałała. Drugi synek Marty i Marka rozpoczął właśnie swoją podróż na spotkanie z rodzicami. I ja szybko ruszyłam w drogę przez ciemną, ośnieżoną Warszawę. Za każdym razem, gdy wchodzę na blok porodowy czuję jakbym przechodziła do niezwykłej cza soprzestrzeni, gdzie zewnętrzy świat nie ma znaczenia – jest tu i teraz. I tym razem właśnie tak było. Przygaszone światło, cisza na korytarzu, a za drzwiami do sali porodowej oczekiwanie na najważniejsze spotkanie w życiu. Piotruś postanowił się nie spieszyć. Sala porodowa najpierw rozbłysnęła porannym ostrym światłem, później promienie popołudniowego słońca wdarły się przez okna. Potem przyszedł znów wieczór i noc. O 2:26 przez półmrok panujący na sali rozszedł się donośny głos Piotrusia. Niesamowicie było móc sfotografować siłę Marty podczas porodu, Marka jak wspierał żonę, wzruszenie taty gdy wziął pierwszy raz na ręce syna, radość mamy na widok chłopaków. Zobaczcie sami ten pięknie wyczekany cud.